Coraz więcej osób rezygnuje z Google Analytics?

Ostatnimi czasy, coraz bardziej ograniczona jest ilość danych prezentowanych w Google Analytics. Głównie chodzi tu o rosnący procent słów / fraz, za pomocą których internauci trafiają na naszą stronę. Ma to miejsce, gdy osoba przechodząca na nasza stronę z wyszukiwarki, jest zalogowana na swoje konto w Google+. Takie wejście jest rejestrowane przez Google Analytics, lecz w statystykach, jako wpisane słowo / frazę widnieje NOT PROVIDET (nie podane). Google tłumaczy ten fakt, ochroną swoich użytkowników.

 

Google Aanalytics (not providet)Musimy zdać sobie sprawę, że słowo czy fraza, którą wpisała osoba w wyszukiwarkę i trafiła na naszą stronę jest wyjątkowo cenną informacją marketingową. Pozostałe dane, jak np. godzina wejścia, czas pobytu na stronie, miejscowość czy nawet rozdzielczość monitora danej osoby i rozszerzenia, które ma zainstalowane w przeglądarce, są dostępne. Jedynie pytania skierowane do wyszukiwarki, a więc zainteresowania i potrzeby użytkowników Google+ muszą zostać objęte tajemnicą. Te dane nie znikają, lecz są jak najbardziej wykorzystywane przez Google, przede wszystkim do ulepszania reklam AdWords, z których w zasadzie się utrzymuje. Czy firma może zatrzymać te dane wyłącznie na swój użytek…oczywiście. Jednak konsekwencją jest coraz częstsza rezygnacja właścicieli witryn internetowych z korzystania z Google Analytics. Dlaczego?

 

Otóż instalując na swojej stronie system monitorujący ruch na stronie, zawieramy z Google pewien rodzaj współpracy. To my dostarczamy kompletnych danych kto wszedł na naszą stronę, skąd na nią trafił, co i ile robił a także wiele innych, nie koniecznie oficjalnie znanych informacji. Musimy rozumieć, że dostarczamy firmie podstawowych danych, z których czerpie największe korzyści. Oczekujemy w zamian dostępu do opracowań statystycznych informacji, które przekazaliśmy. Problem w tym, że Google zaczyna je coraz bardziej ograniczać i obecnie udział ukrytych słów kluczowych sięgnął już przeszło 25% w skali globalnej. Dla osób zajmujących się marketingiem w wyszukiwarkach, brak danych o tym czego szukają potencjalni Klienci jest chyba najgorszym z możliwych scenariuszy.

 

Istnieje pewne rozwiązanie tego problemu, niestety płatne. A mianowicie korzystanie jednocześnie z reklamy w Google AdWords (chodzi tu o tzw. linki sponsorowane) podczas pozycjonowania strony. Jest to jednak pewien absurd, gdyż to my dostarczamy danych, za dostęp do których musimy później płacić.

 

Dlatego coraz więcej osób szuka alternatywy dla Google Analytics, a to głównie ze względu na brak lub ograniczenie kluczowych korzyści z tej współpracy. Osobiście polecam bezpłatny system monitorujący ruch na stronie – Piwik, który posiada jeszcze jedną zaletę. Mianowicie w przypadku produktu Google nie mamy wpływu na formę przedstawionych danych. Piwik jest projektem Open Source, a więc możemy go dowolnie dopasować do własnych potrzeb a także rozbudować o nowe opcje zestawień danych oraz dodatkowe moduły.

 

Google powinno zastanowić się, czy ukrywanie danych będzie w dłuższej perspektywie czasu tak korzystne. Już można zaobserwować rosnący trend poszukiwania godnej alternatywy dla ich produktu, na którego danych opiera się znaczna część przychodów firmy.

 

 

Może Ci się spodoba...

7 komentarzy

  1. Michał pisze:

    Testowałem Piwika w sklepie i muszę przyznać że to całkiem fajne narzędzie 🙂

    • Piotr Rostecki pisze:

      Dane i sposób w jaki zbiera dane, są porównywalne z Google Analytics. Jeżeli ktoś ma własny hosting i korzysta z podstawowej formy prezentacji danych w Google Analytics, może bez problemu zrezygnować na koszt Piwika. Nie jest jednak tak dobrze dopracowany graficznie, ale jak pisałem, jest to projekt Open Source, a więc możemy go dowolnie modyfikować dla własnych potrzeb oraz dodawać nowe moduły.

  2. Kapsel pisze:

    Hasło z tytułu jest poparte jakimiś danymi? Nie to, żebym się czepiał, ale nie obserwuję dookoła jakiegoś spadku zainteresowania systemem GA…
    W artykule brakuje też informacji, że Piwik nie stanowi remedium na ruch „not provided”, co można z kontekstu próbować wnioskować.

    • Piotr Rostecki pisze:

      To jeden z wniosków zaczerpnięty z przygotowywanego artykułu na łamach niemieckiego blogu. Dane pochodzą w dużej mierze z Google Trends, gdyż nie sądzę, żeby firma przyznała się oficjalnie do spadku zainteresowania ich produktem. Tendencja jest lekko wzrostowa, lecz trwa od czasu pojawienia się not providet w wynikach. Dodatkowo, wielkość rezygnacji i szukania alternatywy, w dużej mierze zależy od branży. Gdy artykuł zostanie opublikowany, umieszczę link.

  3. Gripek pisze:

    Fakt, kiedy dostajemy „not provided” jako frazę po której użytkownicy najczęściej wchodzą na witrynę i zaczyna ona mieć znaczny udział (np. 25% całości) sytuacja przestaje być fajna…

    • Piotr Rostecki pisze:

      Z tego co mi wiadomo, to w Europie najbardziej Niemcy a następnie Francuzi narzekają na ukrywanie słów. Ten blog przekroczył niedawno 60% i nie ma co się dziwić, gdyż ta tematyka cieszy się licznymi kontami na Google+. Np. w pewnej firmie zajmującej się naprawą sprzętu rolniczego, rekordowy % „not providet” wynosi 1,7. Po części można to obejść za pomocą WMT i AdWords oraz analizie każdej strony z osobna, lecz to wymaga dużo większego nakładu pracy i czasu. A i tak w 100% nie dowiemy się, jak dokładnie wygląda sytuacja.

  4. Szymon Janik pisze:

    Również polecam Piwik, jako uzupełnienie Google Analytics, zawsze to później szerszy obraz na statystyki.
    Jeśli chodzi o NOT PROVIDED u mnie czasem przekracza 70% Ale jest jeden plus tej sytuacji – jak tylko Google wprowadzi do polski społecznościowy algorytm (Mam na myśli spersonalizowane wyniki wyszukiwania, które były ogłoszone w Google.COM w 2012 roku) będziemy zbierać tego owoce – oczywiście, jeśli się dobrze na to przygotujemy w G+ 😉

    Pozdrawiam Serdecznie,
    NETbloger

    P.S. Gratuluję bloga 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *